Między gniazdem, a niebem.

O wychodzeniu ze strefy bezpieczeństwa i podążaniu za głosem serca

 

Decyzje o zmianie miejsca zamieszkania rzadko rodzą się w jednej chwili. Na zewnątrz mogą wyglądać jak nagłe zrywy – ktoś sprzedaje dom, pakuje się i wyjeżdża – ale wewnętrznie są często efektem długiego dojrzewania. W moim przypadku decyzja o opuszczeniu Irlandii i rozpoczęciu nowego etapu życia kiełkowała we mnie przez wiele lat.

Przez ponad dwie dekady Irlandia była moim domem. Nie miejscem z wyboru, lecz przystankiem, do którego uciekłem przed tym, co działo się w Polsce. To tutaj zaczęło się moje dorosłe życie. Z czasem dała mi wszystko, czego w tamtym momencie potrzebowałem: bezpieczeństwo ekonomiczne, łatwość codzienności, kontakt z naturą, stabilność. Irlandia jest krajem, w którym naprawdę żyje się dobrze. Na początku – i przez długi czas – nie musiałem zastanawiać się nad stanem konta, w sklepie brałem to, co potrzebne. Miałem dostęp do oceanu, gór, jezior i lasów w promieniu kilkunastu minut. To była pełnia tego, co wówczas rozumiałem jako „dobre życie”.

Ale Irlandia nigdy nie była „tym miejscem”. Była przystankiem. Portem, w którym można schronić się przed sztormem, ale nie miejscem, w którym chce się zapuścić korzenie.

Wahanie i ambiwalencja 

Myśli o wyjeździe narastały powoli. Nie było jednego momentu przełomowego, ale raczej proces – trwający pięć lat – dojrzewania do tego, by wreszcie ruszyć. Najpierw ekscytacja i radość z samego podjęcia decyzji. Potem naturalne pytania:

  • Czy na pewno dobrze robimy?

  • Czy nie wystarczy nam to, co już mamy?

  • Czy w ogóle potrzebujemy tej zmiany?

Bo przecież tutaj było dobrze. Stabilna praca, dom, znajomi, przewidywalność. Ale równocześnie coraz silniejsze poczucie, że Irlandia nie daje mi już tego, czego naprawdę potrzebuję – przestrzeni do życia przyszłością, a nie tylko teraźniejszością.

Strach przed stratą i nadzieja na zysk 

Psychologia mówi jasno: boimy się straty bardziej, niż pragniemy zysku. To mechanizm poznawczy nazwany loss aversion. To właśnie on często trzyma nas w miejscu – w pracy, której nie lubimy, w relacjach, które nie karmią, w miastach, które nie są naszym domem.

Ale gdy spojrzymy głębiej, dostrzeżemy, że strach przed stratą to często strach wyimaginowany. Tracimy i tak – wcześniej czy później. Materialne rzeczy i tak od nas odpadają. To, co naprawdę zostaje, to doświadczenia i to, kim się staliśmy.

Dlatego zamiast pytać: „co mogę stracić?”, ja zacząłem pytać: „co mogę zyskać?”. I odpowiedź była jasna – mogę zyskać nowe światy, nowe perspektywy, nowe doświadczenia. Mogę pokazać synowi, że życie można tworzyć, a nie tylko konsumować.

Koszty bezpieczeństwa 

Pozostawanie w wygodzie i stabilności nie zawsze jest błędem. Na pewnym etapie życia to właśnie stabilność daje oddech, poczucie, że świat jest przewidywalny. Ale każdy komfort ma swoją cenę.

Kosztem bezpieczeństwa często bywa rezygnacja z siebie. Godziny spędzone w pracy, która nie karmi. Kompromisy zawierane nie z wyboru, ale ze strachu. Wewnętrzny głos, który z czasem milknie, bo przestajemy go słuchać.

W gnieździe jest bezpiecznie. Ale tylko wzlatując, ryzykując utratę tego komfortu, możemy naprawdę doświadczyć, czym jest życie.

Wolność – od iluzji do wyboru 

Kiedyś wolność utożsamiałem z posiadaniem. Im więcej miałem – pieniędzy, dóbr – tym bardziej czułem się wolny. Z czasem zobaczyłem, że to złudzenie. Im więcej mamy, tym bardziej boimy się to utracić.

Prawdziwa wolność to możliwość wyboru. Nie wybór między A i B, które system podsuwa jak dziecku dwie kromki chleba, by miało wrażenie, że decyduje. Ale wybór spośród wszystkich możliwości, jakie daje życie – także tych, które nie mieszczą się w ramach narzuconych z zewnątrz.

Wolność zaczyna się tam, gdzie pozwalasz sobie nie iść drogą, którą idą wszyscy.

Wartość wahania 

Żyjemy w kulturze, która ceni pewność. „Bądź pewny siebie”, „nie wahaj się”, „idź po swoje” – takie hasła słyszymy wszędzie. Tymczasem prawdziwa pewność rodzi się dopiero wtedy, gdy pozwolisz sobie na wahanie.

Bo tylko wtedy możesz sprawdzić, czy to naprawdę Twoje. Jeśli nie podważysz swojego wyboru, skąd będziesz wiedział, że on jest Twój?

Wahanie nie jest słabością. Jest drogą do spokoju. Do tej formy pewności, która nie potrzebuje agresji ani obrony, bo wie: „to moje”.

Duchowy wymiar decyzji 

W ujęciu duchowym takie momenty to próby. Życie stawia nas w progu, pokazuje dwa światy: znane i bezpieczne oraz nieznane i niepewne. Ego zawsze wybierze znane. Serce zawsze pociągnie ku temu, co jeszcze nieodkryte.

Uważność jest narzędziem, które pozwala usłyszeć oba głosy – strachu i nadziei – i nie uciekać od żadnego z nich. W obecności możemy zobaczyć, że strach jest cieniem, a nadzieja światłem. I że oba są potrzebne, by decyzja była pełna.

Moje przesłanie 

Jeśli stoisz dziś w miejscu podobnym do tego, w którym ja stałem – wsłuchaj się w serce. Nawet jeśli nie widzisz jeszcze drogi, nawet jeśli wydaje Ci się, że nie wiesz dlaczego. To uczucie, które w Tobie pulsuje, prowadzi Cię do miejsca, w którym i tak prędzej czy później się znajdziesz.

Możesz walczyć ze sobą, negować, udawać pewność – ale to kosztuje więcej energii, niż ruszenie w drogę.

Dlatego idź. Użyj rozsądku, przygotuj się najlepiej, jak potrafisz, zorganizuj wszystko, co możliwe. Ale jeśli pojawia się strach – działaj pomimo niego.

Bo strach to znak, że właśnie wychodzisz poza ramy, które Cię ograniczały. A za nimi zaczyna się wolność.

👉 Czy to była dobra decyzja?
Tak. Bo to decyzja zgodna ze mną.
A decyzje zgodne z sercem są zawsze dobre – nawet jeśli prowadzą w nieznane.

Pozostańmy Pozytywni
❤️🙏🏻🧠